Wartość kryzysu
- Agata Orłowska
- 26 lut 2019
- 3 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 27 lut 2019

Jeśli zdarza Ci się czasem obserwować nasz ziemski nieboskłon, to może wiesz, że całkiem niedawno bo 18 lutego tego roku, doszło na nim do długo oczekiwanej astrologicznej zmiany w roli głównej z Chironem. Ta mała, ale znacząca planetoida naszego Układu Słonecznego przedreptała sobie po ośmiu latach ze znaku Ryb na kolejne osiem do znaku Barana. Astrologowie mówią, że na efekty tego ruchu będziemy jeszcze czekać, jednak w moim odczuciu energetyka zmieniła się już na tyle żeby wreszcie otwierać szampana! Dlaczego o tym wspominam? Bo mając do czynienia z tzw. kryzysem, warto osadzić go w szerszym kontekście, a astrologia akurat w tym przypadku tę szerokość może zapewnić, jak mało co.
Rzeczony Chiron w osobistym kosmogramie uznawany jest za wewnętrznego zranionego uzdrowiciela. Takiego typa, chciałoby się powiedzieć - spod ciemnej gwiazdy, który wywleka coś z naszego największego cienia, wybija nam rozmaitości z podświadomości, w których karze się odpowiednio ubabrać, by ostatecznie świadomie odpuścić i troskliwie uzdrowić to, czym nie chcieliśmy lub może nie mieliśmy jeszcze okazji się zająć. Jakość Ryb konfrontowała nas pod tym względem przede wszystkim z poczuciem bycia ofiarą, poczuciem niesprawiedliwości, samotności, utratą wewnętrznego autorytetu czy sensu tego, w co wierzyliśmy. W ostatnich miesiącach tendencje te mogły się nasilać.
W moim wewnętrznym świecie, zwłaszcza w minionym roku, działo się pod tym względem wiele, powracały historie z przeszłości, pojawiały się też nowe, na których przyjęcie byłam już gotowa. Pracując z tą energią wielokrotnie zastanawiałam się jak to jest, że chcąc ruszyć na przód, nieustannie spoglądam wstecz i mam tę cholerną potrzebę ciągłego analizowania. Dwupunkt w swojej praktyce traktuję jako doskonałe narzędzie coachingowe - tzn. narzędzie do wprowadzania w życie zmian na tu i teraz, i na przyszłość bez większego rozbebeszania minionych historii - to, co mam zrozumieć po prostu mi się objawi. Mimo, że dwupunktowe manifestacje przychodzą na ogół nagle i dość szybko, niemal „bezboleśnie”, w ostatnich miesiącach potrzebowałam przegrzebać przeszłość wzdłuż i wszerz, podążając za odsłaniającymi się wskazówkami. Obserwowałam przy tym, jak moja pierwsza w życiu dwupunktowa intencja (która ku mojemu niesłabnącemu zdziwieniu krok po kroku uświadamiała mi „hej! masz przodków! przypomnij sobie o nich!”) dopiero po 4 latach wreszcie doczekała się klamry, odkrywając po drodze morze skarbów. Nie dziwi mnie, że wszystko to w asyście analitycznego Chirona w Rybach ;)
Celowo odwołuję się tu do sensu ustalenia osobistych intencji. Nie chodzi przecież o to, by uczynić z czegokolwiek determinanty, z którą nie ma co dyskutować lub czarodziejskiej różdżki, która ma coś za nas załatwić. To tak nie działa. Każdy ma przecież swoją ścieżkę, a na niej wolną wolę i swoją odpowiedzialność. Przyjmując jednak astrologię za opis specyficznego tła, pewnego kosmicznego porządku, możemy zamiast iść mu pod prąd, wykorzystać sprzyjający czas i pozałatwiać swoje sprawy bez zbędnego oporu lub po prostu lepiej ten czas zrozumieć, lepiej zrozumieć w nim siebie. By jednak tak się stało, potrzebna jest świadoma intencja i pamiętanie o niej z pewną dojrzałością. Bardzo często zdarza się bowiem, że przyczyną naszego duchowego zagubienia jest to, że po prostu zapomnieliśmy, o co nam tak właściwie chodziło. Zapomnieliśmy, że to chęć zmiany wzbudziła jakiś proces, że jest on efektem zadawanych pytań, postanowienia czegoś i dostrajania się do prawdy. Może się tak dziać zwłaszcza wtedy, gdy dany proces trwa dłużej niż byśmy chcieli. Warto jednak pamiętać, że w każdej takiej sytuacji nic, co się wydarza nie jest pomyłką czy błędem. Wszystko, co ma miejsce, jest właśnie tym, co musi zostać wydobyte na powierzchnię, czemu trzeba się przyjrzeć, poddać, zrozumieć, osadzić w nowym kontekście, wybaczyć i uzdrowić. Na ogół widzimy to dopiero po czasie, jednak przybierając ten punkt widzenia, mamy prawo zaufać, że kryzys w trakcie swojego trwania to nasza złota chwila, szansa na transformację, na kwantowy skok w świadomości.
Co ważne, nie ma to nic wspólnego z gloryfikacją cierpienia, a jedynie z dostrzeżeniem pewnej dynamiki. Osobiście zgadzam się ze stwierdzeniem, że cierpienie nie uszlachetnia i wcale nie musi uposażać w mądrość. Może to robić, jeśli za przyczyną uciążliwości naszego dyskomfortu zwracamy się do uważności, gdy motywujemy się do szukania ulgi i chęci rozwoju, rezygnując z towarzyszących mu destrukcyjnych programów myślowych i emocjonalnych, zmieniając perspektywę postrzegania własnej rzeczywistości i odpuszczając czerpanie ukrytych korzyści z osobistego dramatu. Kiedy z nadmiaru cierpienia rezygnujemy z uciekania przed nim i z godnością zaczynamy się z nim konfrontować, gdy podejmujemy decyzję o zmianie dotychczasowej postawy na bardziej akceptującą, wybaczającą i miłującą. Gdy z odwagą, do której namawia nas Chiron w Baranie ;) decydujemy się porzucić model ofiary i kata, stawiając na odpowiedzialność za swoje życie, wrodzoną niewinność, chęć zrozumienia i nieosądzania. Rzeczy po prostu się dzieją. Dla nas. Co Ty na to?
Comments